31 października 2013

"This is Halloween, this is Halloween!"

Halloween, czyli wigilia Wszystkich Świętych, to święto najhuczniej obchodzone w Stanach, Wielkiej Brytanii czy Irlandii, które powoli dociera także do Polski. Pamiętam, jak wiele lat temu do mojej szkoły weszła moda na przebierańce (a może to po prostu specyfika szkoły plastycznej?) - wymalowane i odziane w upiorne stroje dzieciaki w dniu 31 października nikogo na korytarzach szkoły nie zaskakiwały. Na ulicach gorzej - ludzie spoglądali na nas podejrzliwie, wręcz z niechęcią. A szkoda - przecież tu chodziło tylko o dobrą zabawę!

Teraz co druga witryna sklepowa udekorowana jest pajęczynami, dyniami z wydrążonymi upiornymi uśmiechami i wieloma innymi symbolami tej teoretycznie "amerykańskiej" tradycji. Teoretycznie, bo tak naprawdę Halloween wywodzi się z celtyckich obrządków.


"Rodowód święta Halloween wywodzi się z celtyckiego obrządku Samhain, kiedy to żegnano porę letnią, a witano zimową. Związany był on także ze Świętem Zmarłych, gdyż wierzono, że tego dnia zaciera się granica między zaświatami i światem ludzi żyjących. Duchom było wtedy najłatwiej przedostać się do naszej rzeczywistości, dlatego duchy przodków czczono i zapraszano do domów. Jednak trzeba było też jakoś odstraszyć złe duchy - stąd zwyczaj przebierania się w przerażające kostiumy i palenia ognia.
Słowianie obchodzili wtedy swoje Dziady.

Święto we współczesnej formie znane jest w Ameryce Północnej od XIX wieku - gdzie zostało sprowadzone przez irlandzkich imigrantów, do zachodniej Europy trafiło w wieku XX. W Polsce do dziś jest mało popularne, a nieliczni świętują je od lat 90. XX wieku.


Do najważniejszych symboli Halloween należy oczywiście wydrążona dynia ze świeczką w środku - Jack-o'-lantern, bez którego nie może obyć się żaden mieszkaniec. Specjalnie przygotowane dynie ustawia się w oknach lub przed domami, żeby chroniły przed złymi mocami.

Kościół chrześcijański przeciwstawił pogańskim obrządkom ku czci zmarłych obchody Dnia Zadusznego, przypadającego na pierwszy dzień po Wszystkich Świętych. Zaduszki wprowadził w 998 roku św. Odylon, piąty opat słynnego klasztoru benedyktyńskiego w Cluny. Wkrótce wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych rozpowszechniło się i w XIV w. zostało wprowadzone do liturgii rzymskiej i upowszechnione w całym Kościele. 2 listopada poświęcony jest modlitwom za osoby zmarłe, które oczekują w czyśćcu na ostateczne pojednanie się z Bogiem.
"

To część obszernej notki, którą możecie znaleźć pod TYM linkiem - na Facebooku istnieje fanpage Wiedźmia kuchnia, z którego można się dowiedzieć wielu bardzo interesujących rzeczy. Gorąco polecam :)


Słowiańskim zwyczajem były Dziady, które obchodzono dwa razy do roku, w tym na jesień z 31 października na 1 listopada. Według tradycji goszczono dusze zmarłych, których przychylność miała gospodarzom przynieść pomyślność. Zmarłym oświetlano także drogę do domów swoich bliskich (dziś na grobach zapala się znicze), a złe duchy i upiory ogień miał odstraszać i chronić żywych. Ciekawostką może być fakt, że np. na Ukrainie do tej pory gdzieniegdzie kultywuje się ów zwyczaj, choć w zmienionej formie.

Warto zauważyć, że jest wiele podobieństw pomiędzy słowiańskimi Dziadami, a celtyckim Halloween. Współczesne jednak Halloween to przede wszystkim maskarada - dzieci i dorośli przebierają się w różne stroje, by się po prostu bawić. Osobiście nie chciałabym wdawać się w dyskusję o kultywowaniu słowiańskiej tradycji i zastanawiać się nad tym, czy Halloween w Polsce należy uznać za zatracenie rodzimej kultury etc. (bo i takie komentarze słyszałam) :) Jakkolwiek tego dnia nie nazwiemy, jest to przede wszystkim wigilia Wszystkich Świętych.

I oto nadszedł wieczór, kiedy możemy oglądać straszne filmy, słuchać strasznej muzyki, jeść straszne ciasteczka, o na przykład takie...


albo takie:


I oczywiście dobrze się przy tym bawić! :) A na zadumę i odpowiednie wspominanie zmarłych będzie czas jutro...

Ja dzisiaj będę obchodziła własne Halloween - z górą słodyczy, gorącą czekoladą i... filmem Tima Burtona The Nightmare Before Christmas. Polecam utwór otwierający ten film (jak i całą ścieżkę, która jest po prostu genialna - wiadomo, stworzył ją Danny Elfman! Swoją drogą tytuł posta pochodzi z tekstu tej piosenki):

 

Wesołego Halloween! <3

26 października 2013

Październikowy stosik książkowy!

Jest i kolejny stosik! :) Tym razem kilka nabytków od wydawnictw Filia, Literackiego i Papierowego Księżyca oraz dwa zakupy własne:


Katedrę w Barcelonie kupiłam przede wszystkim ze względu na moją siostrę, która kiedyś bardzo chciała tę książkę przeczytać - w końcu będzie miała okazję, a przy okazji i ja poznam dzieło Falconesa :)

Ostatni Mohikanin to pozycja obowiązkowa w domowej bibliotece - klasyk, który musiał do mnie w końcu trafić :)

Umysł w ogniu - niespodziewana przesyłka od wydawnictwa Filia :)

Zamek z piasku - moja perełka od wydawnictwa Filia, dotarła do mnie wczoraj - rzucam wszystkie inne książki w kąt i od razu biorę się za najnowszą powieść pani Witkiewicz! Szykuje się wyśmienita lektura!

Spotkajmy się w kawiarni - od wydawnictwa Literackie, bardzo pozytywna lektura - niedługo recenzja!

Moja siostra mieszka na kominku - od Papierowego Księżyca, krążę wokół tej książki od dawna, ale boję się po nią sięgnąć - boję się emocji, jakie we mnie wywoła. Ale przeczytam już niedługo!

Król cierni - także od Papierowego Księżyca, poprzedni tom bardzo mi się spodobał więc ufam, że i kontynuacja będzie świetna :)


I Przyjaciółka z młodości autorstwa Alice Munro, tegorocznej laureatki literackiej Nagrody Nobla - recenzję tej książki możecie przeczytać TUTAJ :)

Znacie? Czytaliście? Co polecacie w pierwszej kolejności (wyłączając Zamek z piasku, który już czytam :P) ?

Na koniec nutka :)

21 października 2013

"Przyjaciółka z młodości" Alice Munro

"Alice Munro w doskonałej formie!

Kolejna na polskim rynku książka mistrzyni krótkiej formy literackiej, laureatki Bookera. Przyjaciółka z młodości to dziesięć niezwykłych, hipnotyzujących czytelnika opowiadań o tym, co dla każdego z nas najważniejsze, ale i najbardziej tajemnicze: o miłości, tęsknocie, umieraniu, przypadkach rządzących naszym życiem... Prawdziwa literacka uczta dla wielbicieli magii słowa i niezapomnianych wrażeń.

Satysfakcja gwarantowana, bo nazwisko Alice Munro od lat wymieniane jest na liście pretendentów do literackiego Nobla. Za swoją ostatnią – jak sama twierdzi – i najbardziej osobistą książkę Drogie życie kanadyjska autorka otrzymała niedawno prestiżową nagrodę Trillium Book Award, którą niemal ćwierć wieku temu (w 1990 roku) wyróżniono właśnie tom Przyjaciółka z młodości."



Dziesięć historii zamkniętych w jednej, nieco ponad 430-stronicowej, pięknie wydanej książce – to właśnie Przyjaciółka z młodości, nowa na polskim rynku porcja opowiadań autorstwa Alice Munro, tegorocznej laureatki literackiej Nagrody Nobla. Moje spotkanie z twórczością kanadyjskiej pisarki zbiegło się w czasie z wręczeniem nagrody i dzięki temu miałam okazję poznać różne, spływające z wielu stron opinie o twórczości autorki – wśród nich oczywiście dominują komentarze wychwalające prozę Alice Munro. Czy słusznie?

Przyjaciółka z młodości to tytuł pierwszego opowiadania w antologii Munro (swoją drogą wydanej po raz pierwszy w 1990 roku) i jednocześnie najlepszy tekst z całej książki. Ma w sobie pewną magię, której nie udało mi się już odnaleźć w innych tekstach. Warsztatowo nie da się ukryć – Munro słusznie nazywana jest mistrzynią krótkich form, bowiem umie na kilkudziesięciu stronach opisać praktycznie całe życie swojego bohatera i w dodatku robi to bardzo zgrabnie i wciągająco. Ale to nie koniec – jej język zasługuje na prawdziwe uznanie, bowiem przez wszystkie te opowiadania po prostu się płynie – z lekkością i wdziękiem, nawet nie zauważamy, kiedy przechodzimy do kolejnej i kolejnej historii. Spokój, z jakim autorka snuje swoje opowieści, a także przenikliwość i studium psychologiczne postaci oraz drobiazgowość w odtwarzaniu przeszłości pozwalają nam nierzadko poczuć ducha miejsca i czasów, w których rozgrywa się akcja. Niestety niektóre momenty bywają nieco nużące – może właśnie z powodu tego wszechogarniającego spokoju i wyważonego języka.

Wszystkie opowiadania krążą wokół wspomnień, przeszłości, dawnych historii, analizy zachowań bohaterów i otaczających ich osób. W tych historiach zawarty jest pewien ładunek emocjonalny, który ma nas przybliżyć do postaci i ich życia. Opowieści są nieco intymne, niektóre mówią o tragicznych losach, zmianach, które nastąpiły w życiu bohaterów, ale znajdą się też takie, w których zawarta została historia nieżyjących postaci. Osobiście jednak nie do końca byłam w stanie tych emocji odczuć – brakowało mi pewnej kotwicy, która wiązałaby mnie z bohaterami, która sprawiłaby, że czytałabym dzieło Alice z zapartym tchem. Może to wina formy – opowiadania nigdy mnie nie przyciągały, stanowczo wolę treści długie, którymi mogę się zachwycać i które wzbudzają moją sympatię do bohaterów. Opowiadania zaś wymuszają pewną pośpieszność w oswajaniu się z daną historią. Może to wina spokoju, którym opowiadania Alice są wręcz przesiąknięte – spokoju, który nie zezwala na porywy serca i emocjonalne przeżywanie losów bohaterów. Z drugiej strony opowiadania w większości składają się ze wspomnień, a takie – jak mi się wydaje – największe emocje zawsze będą wywoływały w osobie, która ma podobny do bohaterów bagaż emocjonalny.

Przyjaciółka z młodości to zbiór dobrze napisanych tekstów, za które pod względem literackim Alice Munro należą się brawa i nagrody (za tę publikację otrzymała Trillium Book Award). To typ literatury, którą niewątpliwie można się delektować. I choć zabrakło mi pewnej kotwicy, która przybliżyłaby mnie do bohaterów, to i tak każdy z tych tekstów czytało mi się dobrze, a niektóre (jak tytułowy utwór) wręcz wyśmienicie. Ubolewam jedynie nad tym, że nie mam możliwości porównać Przyjaciółki do innych dzieł autorki – być może wtedy mogłabym na tę publikację spojrzeć szerzej. Myślę jednak, że po tegorocznych wręczeniach literackiej Nagrody Nobla nikomu nie muszę polecać twórczości pani Munro – to niewątpliwie literacka uczta, której warto posmakować chociaż raz. To literatura pozbawiona nadmiernej krzykliwości, przesadnego ekshibicjonizmu (choć podejmuje najróżniejsze tematy, także te bardzo intymne) czy maniery współczesnych pisarzy, którzy często tworzą na fali chwilowej mody. Alice tworzy dzieła uniwersalne, dzieła dla każdego.  

Przyjaciółka z młodości dostaje ode mnie ocenę 4+/6.


Original: Friend of My Youth
Wydawca: Literackie
Data wydania: 25.09.2013
Ilość stron: 436
 Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Literackie :)

19 października 2013

Kto otrzyma "Szukając Alaski"? Wyniki konkursu!


Wczoraj minął termin zgłoszeń do konkursu, który zorganizowałam wspólnie z wydawnictwem Bukowy Las. Dziś natomiast zdradzę, kto został Laureatem (albo raczej Laureatką) tego konkursu ;)

Na początek dziękuję wszystkim Uczestnikom za wzięcie udziału w zabawie - wszystkie odpowiedzi przeczytałam z zainteresowaniem (nawet po kilka razy :P), aż w końcu musiałam wybrać zwycięską odpowiedź. 

Tak więc wygrywa... 


za tekst:

"1. Jestem uzależniona od książek.
2. Mam inne części Greena i jedynie tej mi brakuje.
3. Kocham "Gwiazd naszych wina" i "Papierowe miasta" i jestem ciekawa co autor teraz wymyślił.
4. Recenzja pojawi się na blogu.
5. Ostatnio mi się śniło, że czytam "Szukając Alaski".
6. Moja siostra też jest bardzo ciekawa tej książki, czyli będzie to coś ala recycling.
7. Mam dość czytania tylko fantastyki. Potrzebuję czegoś nowego, a potem znów fantastyka :)
8. Moja mama zakazała mi kupować i wymieniać książek.
9. Nudzi mi się w domu, więc potrzebuję energii Greenowej.
10. Jak mi jej nie dasz, to zamieszkam pod twoim domem i będę błagać Cię o egzemplarz. "Szukając Alaski".
11. Pochłonę tę książkę jednym tchem. (to już jest pewne)
12. Potrzebuję nowe książki na recenzję.
13. Czytam wszystko, co wpadnie w moje łapki.
14. Mogę zestawić tę książkę o tak:
15. Jak nie dostanę tej książki tu, będę musiała ją dostać innym sposobem, a patrząc na punkt 8 nie stanie się to szybko.
16. Bo cię błagam...
17. Jest mi zimno, a Green mnie rozgrzeje.
18. Chce się dowiedzieć czy autor już na początku dobrze pisał.
19. Nikt mi nie chce jej kupić :(
20. Książka stanie na honorowym miejscu.
21. Będę chodzić szczęśliwa przez tydzień do szkoły.
22. to jest mój must have!
23. Lubię książki młodzieżowe.
24. Mam na nią wielką chrapkę, po tych wszystkich recenzjach.
25. Będę się o nią troszczyć ^^ 
Czy mi ją dasz?"


Dam Ci Szukając Alaski :) Obiecałaś, że będziesz chodzić szczęśliwa przez tydzień do szkoły, więc trzymam za słowo :) No i będziesz się o książkę troszczyła - bardzo dobrze! Gratuluję wygranej i dziękuję za niezwykłą listę argumentów :) 

Jeszcze raz wszystkim serdecznie dziękuję za udział w konkursie! 

10 października 2013

"Tancerze Burzy. Wojny Lotosowej Księga Pierwsza" Jay Kristoff

"Wzruszająca i tragiczna opowieść o przyjaźni, miłości, wierności i zdradzie wciąga w strumień fantastycznych obrazów i oszałamiających barw, choć pozostawia też na języku gorzki posmak lotosowego dymu. 

Pierwsza część trylogii Wojna lotosowa wprowadza czytelników w świat wysp Shima, które, rządzone przez okrutnego szoguna, są na granicy przetrwania: toksyczny przemysł wyniszcza państwo, a władca dba wyłącznie o własne interesy. Tajemnicza, wszechmocna Gildia surowo każe każdego, kogo podejrzewa o Nieczystość. W tym świecie zaawansowana technologia przeplata się z japońską mitologią. W tych niespokojnych czasach szogun wydaje polecenie wyrok: wysyła Yukiko i jej ojca po gryfa – gatunek istniejący już tylko w legendach – co od początku jawi się jako zadanie niemożliwe do wykonania. Życie ojca i córki wisi na włosku, bo, jak wszyscy doskonale wiedzą, szogunowi się nie odmawia. Jednak misja okazuje się daleko bardziej niebezpieczna, niż niemożliwa."


Yukiko jest nastoletnią łowczynią w służbie szoguna. Wraz z ojcem i kompanami wyrusza lotostatkiem w niezwykle niebezpieczną i prawdopodobnie skazaną na niepowodzenie wyprawę – z rozkazu władcy ma odnaleźć i sprowadzić arashitorę – legendarnego gryfa, tygrysa burzy, dzięki któremu szogun stanie się tancerzem burzy i będzie mógł wygrać toczącą się od lat wojnę. Wszyscy jednak wiedzą, że gryfy nie istnieją i misja łowców jest skazana na porażkę, lecz strach przed okrucieństwem Gildii i szoguna nie pozwala odmówić wzięcia udziału w wyprawie. Czy Yukiko i jej drużyna będą w stanie sprostać zadaniu i wypełnić wolę władcy Shimy?

Po Tancerzy Burzy Jaya Kristoffa sięgnęłam ze względu na przepiękną okładkę i niezwykle pociągające hasło, które głosi, że mamy tu do czynienia z „japońskim steampunkiem”. Nigdy wcześniej nie miałam okazji poznać twórczości australijskiego pisarza, ani tym bardziej azjatyckiego steampunku, zatem zanurzenie się w opowieść Jaya było tylko kwestią czasu – miałam nadzieję, że będzie to niezapomniana przygoda w całkiem nowym, nieznanym mi dotąd klimacie. Czy moje oczekiwania zostały spełnione?

W Tancerzach Burzy należy wyróżnić kilka rzeczy: przede wszystkim niezłą kreację bohaterów: otrzymujemy całą plejadę indywidualnych, żywych postaci, z których oczywiście na czoło wysuwa się Yukiko – waleczna, silna, zbuntowana nastolatka. Kolejnym plusem będzie zarys fabuły: świat chylący się ku upadkowi, ogarnięty wojną oraz zatruwającymi społeczeństwo lotosowymi oparami i pogonią za „chi” – paliwem, które jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania świata zdominowanego przez maszyny. Otrzymujemy realistycznie skonstruowaną rzeczywistość, w której bogaci mieszają się z biednymi, a wszystkich czeka zagłada – choroby i śmierć z powodu ciągłego wdychania trucizny, która niszczy cały ekosystem.


Cała recenzja na:

Original: Stormdancer
Wydawca: G.W. Foksal
Seria: Uroboros
Data wydania: 5.06.2013
Ilość stron: 446 
 

Za książkę dziękuję ParanormalBookS :)

08 października 2013

Konkurs z Bukowym Lasem - wygraj "Szukając Alaski"!

Nadszedł czas na obiecany konkurs! Do wygrania ufundowana przez wydawnictwo Bukowy Las debiutancka powieść Johna Greena - Szukając Alaski :) Jak ją zdobyć?


REGULAMIN:

1. Organizatorem jestem ja, właścicielka bloga Tirindeth's Books oraz wydawnictwo Bukowy Las, będące fundatorem nagrody w postaci książki;
2. Aby wziąć udział w zabawie, należy w komentarzu podać swoją odpowiedź na zadanie konkursowe, w formie dowolnej;
3. Należy także podać swój email (bez tego odpowiedź nie będzie brana pod uwagę);
4. Konkurs trwa od 8 do 18 października 2013 (do północy), wyniki ogłoszę 19 października 2013, a o zwycięstwie powiadomię drogą mailową oraz w stosownej notce na blogu (wszelkie późniejsze zgłoszenia nie będą brane pod uwagę);
5. Zwycięzca zostanie wybrany na podstawie NAJCIEKAWSZEJ MOIM ZDANIEM ODPOWIEDZI,
6. Nagroda – powieść Johna Greena Szukając Alaski – zostanie wysłana listem poleconym po tym, jak otrzymam adres korespondencyjny od laureata;
8. Udział może wziąć każdy, ale osoby nie posiadające bloga proszone są poza mailem o podanie też swojego imienia. Liczę na uczciwość zgłaszających się, zatem jeśli odkryję, że ktoś zgłosił swoją kandydaturę więcej niż JEDEN RAZ, zostanie zdyskwalifikowany!

ZADANIE KONKURSOWE:

Dlaczego to właśnie Ty powinieneś wygrać debiutancką powieść Johna Greena?

Pytanie proste, ale może właśnie ta prostota stanie się dla Uczestników powodem do sformułowania zaskakujących i wyszukanych odpowiedzi :) Powodzenia!
 

03 października 2013

"Szukając Alaski" John Green

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

„Życie Milesa Haltera było totalną nudą aż do dnia, gdy zaczął naukę w równie nudnej szkole z internatem. Wtedy spotkał Alaskę Young.

Piękną, inteligentną, zabawną, seksowną, szaloną i do bólu fascynującą. Alaska owinęła sobie Milesa wokół palca, wciągając do swojego świata i kradnąc mu serce. Czy dzięki niej chłopak odnajdzie to, czego szuka? Wielkie Być Może – najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie rzeczywistości.

Głęboko poruszający debiut Johna Greena, porównywany z przełomowym Buszującym w zbożu J.D. Salingera, to powieść o myślących i wrażliwych młodych ludziach. Zbuntowanych, szukających intensywnych wrażeń i odpowiedzi na najważniejsze pytania: o miłość, która wywraca świat do góry nogami, o przyjaźń, której doświadcza się na całe życie.”


Miles to nastoletni outsider, który pewnego dnia postanawia wyjechać do szkoły z internatem. Wierzy, że tam, z dala od rodziców i dawnych „przyjaciół”, w końcu wkroczy w dorosłość i odnajdzie swoje Wielkie Być Może, czyli coś, co nada sens jego życiu. I rzeczywiście już pierwszego dnia w nowym miejscu poznaje pewną dziewczynę – Alaskę Young. Alaska jest piękna, inteligentna, szalona i totalnie bezpośrednia. I nie da się jej nie pokochać. Od tej pory już nic nie będzie dla Milesa takie samo...

Szukając Alaski to debiutanckie dzieło Johna Greena, popularnego amerykańskiego autora, którego największym sukcesem literackim jest niewątpliwie powieść Gwiazd naszych wina. Po zachwytach nad Gwiazdami oraz lekkim rozczarowaniu Papierowymi miastami, postanowiłam sięgnąć po pierwsze dzieło w dorobku pisarza – liczyłam na to, że zachwyty nad książką udzielą się i mnie. Czy tak się stało?

Nie da się ukryć, że John ma świetny warsztat i już przy pierwszej swojej książce udowodnił, że potrafi pisać. Język dostosowany do bohaterów, zgrabna narracja, wyjątkowe poczucie humoru (które nierzadko przeplata się z trudnymi tematami), bezpośrednie opisy, drobiazgowość w minimalizmie – wszystkie te cechy sprawiają, że przez każdą powieść Johna się płynie lekko i przyjemnie. Dodatkiem do tych dobrych literacko utworów jest także przekaz, który autor wplata w swoje powieści – są to ukryte gdzieś pod boleśnie głębokimi cytatami życiowe prawdy, o których często zdajemy sobie sprawę dopiero po sięgnięciu po książkę Greena. I choć mogłabym się nad tą kwestią rozwodzić w nieskończoność, nie mogę pominąć jednego faktu – piękny język i idea to nie wszystko, by uznać powieść za arcydzieło. Musimy jeszcze otrzymać dobrze skonstruowaną fabułę i interesujących bohaterów, a przede wszystkich doświadczyć znaczących emocji.

Z fabułą w Szukając Alaski problemu specjalnie nie ma, choć w pierwszej części książki wieje trochę schematami. Plusem jednak jest podział książki na dwie części – „przed” i „po” – który wyraźnie sugeruje, że zbliżamy się do istotnego punktu, który odmieni życie naszych bohaterów. I mamy ten punkt – dramatyczny oczywiście – a potem musimy dojść do siebie, bo historia – tak jak w prawdziwym życiu – toczy się dalej i nie jest prosta. Z bohaterami w tej książce też nie jest najgorzej – przynajmniej jeśli mówimy o kreacji. Widać wyraźnie, że John stawia przede wszystkim na indywidualność postaci, tworzy sylwetki jaśniejące na tle pobocznych bohaterów. O ile jednak oryginalność jest fajna i stanowczo ją popieram, o tyle przejaskrawienie mnie denerwuje i zniechęca do lektury. A w przypadku głównej bohaterki – tytułowej Alaski – to przejaskrawienie było bardzo czytelne, momentami wręcz bolesne. Choć posiadała wszystkie te cechy, które tworzą osobowość niesamowitego bohatera, to i tak z jakiegoś powodu nie mogłam jej polubić – po prostu mnie irytowała. Może to kwestia różnicy wieku, a może mentalności – amerykańskie nastolatki różnią się diametralnie od znanej nam młodzieży. Niemniej pewnego rodzaju niechęć do tej dziewczyny w znacznym stopniu rzutuje na mój odbiór książki, a co za tym idzie – minimalizuje emocje, które powieść mogłaby we mnie wywołać.

Szukając Alaski to takie Wielkie Być Może – być może to powieść świetna i oryginalna, a przy tym stanowi niezaprzeczalny dowód, że John Green nawet w swoim debiucie potrafił zawrzeć wiele piękna i życiowych mądrości. Ale być może to właśnie ten rodzaj historii, który do mnie po prostu nie przemawia, choć – jak podkreślam za każdym razem – cenię sobie twórczość Johna i po każdą jego książkę sięgam z zainteresowaniem. Kiedy jednak porównam Szukając Alaski do Papierowych miast (swoją drogą wyczuwalne są pomiędzy tymi powieściami pewne podobieństwa) czy ukochanej przeze mnie Gwiazd naszych wina, widzę ewolucję warsztatu pisarza – każda kolejna jego powieść jest coraz lepsza. Dlatego pozostanę wierną fanką Gwiazd naszych wina i wciąż będę powtarzała, że to od tej książki należy zacząć przygodę z dziełami Johna. A Szukając Alaski polecam młodym, spragnionym literackich doznań czytelnikom, którzy w powieściach młodzieżowych szukają czegoś głębszego – tu na pewno to znajdziecie. Daję ocenę 4/6.

Original: Looking for Alaska
Wydawca: Bukowy Las
Premiera: 9 października 2013!
Ilość stron: 320
Za książkę dziękuję wydawnictwu Bukowy Las :)

Inne książki Johna Greena, które zrecenzowałam:

01 października 2013

FRAGMENT: "Szukając Alaski" John Green

Już 9 października premiera debiutanckiego dzieła Johna Greena - "Szukając Alaski". Z tej okazji na moim blogu możecie dziś przeczytać fragment powieści, a pod koniec tygodnia - moją recenzję ;) Ponadto w połowie tego miesiąca planuję przeprowadzić konkurs, w którym będzie można wygrać świeżutki egzemplarz tego tytułu  :)

SZUKAJĄC ALASKI
John Green
Bukowy Las

Życie Milesa Haltera było totalną nudą aż do dnia, gdy zaczął naukę w równie nudnej szkole z internatem. Wtedy spotkał Alaskę Young. 

Piękną, inteligentną, zabawną, seksowną, szaloną i do bólu fascynującą. Alaska owinęła sobie Milesa wokół palca, wciągając do swojego świata i kradnąc mu serce. Czy dzięki niej chłopak odnajdzie to, czego szuka? Wielkie Być Może – najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie rzeczywistości.

Głęboko poruszający debiut Johna Greena, porównywany z przełomowym Buszującym w zbożu J.D. Salingera, to powieść o myślących i wrażliwych młodych ludziach. Zbuntowanych, szukających intensywnych wrażeń i odpowiedzi na najważniejsze pytania: o miłość, która wywraca świat do góry nogami, o przyjaźń, której doświadcza się na całe życie.


FRAGMENT:

(...)

– A ciebie nazwiemy… hmmm. Klucha.

– Hę?

– Klucha – powtórzył Pułkownik. – Bo jesteś chudy. To się nazywa ironia, Klucha. Słyszałeś kiedyś o czymś takim? A teraz chodźmy po papierosy i zacznijmy ten rok jak należy.

Wyszedł z pokoju, znowu przyjmując za rzecz oczywistą, że udam się za nim, co tym razem zrobiłem. Na szczęście zbliżał się już wieczór. Przeszliśmy pięć pokoi dalej, do pokoju 48. Na drzwiach była przyklejona kartka. Napisano na niej niebieskim markerem: „Alaska ma jedynkę!”.

Pułkownik wyjaśnił mi, że 1. to jest pokój Alaski, że 2. ma jedynkę, bo dziewczyna, która miała być jej współlokatorką, pod koniec zeszłego roku została wyrzucona ze szkoły, i że 3. Alaska ma fajki, chociaż Pułkownik nie raczył zapytać, czy 4. palę, na co odpowiedź brzmi: 5. nie.

Zapukał raz, głośno. Zza zamkniętych drzwi dobiegł wrzask:

– Boże, właź, niziołku, mam dla ciebie czaderską historię!

Weszliśmy. Odwróciłem się, by zamknąć za sobą drzwi, a Pułkownik potrząsnął głową i powiedział:

– Po siódmej musisz zostawiać otwarte drzwi, jeśli jesteś w pokoju dziewczyny – ale ledwo go dosłyszałem, bo oto najgorętsza dziewczyna w historii ludzkości stała przede mną w obciętych dżinsach i brzoskwiniowym topie. Mówiła równocześnie z Pułkownikiem, głośno i szybko.

– No więc pierwszego dnia lata jestem w wielkim starym Vine Station z tym chłopakiem Justinem. Oglądamy telewizję na kanapie u niego w domu – a jak już pamiętasz, chodzę z Jakiem; w zasadzie wciąż z nim chodzę, to chyba cud, ale Justin to mój przyjaciel z dzieciństwa – więc oglądamy telewizję i gadamy normalnie o egzaminach albo o czymś takim, a tu Justin obejmuje mnie ramieniem i myślę sobie: „Och, takie to przyjemne, jesteśmy przyjaciółmi już od dawna i tak mi z nim dobrze”, i sobie gawędzimy, jestem właśnie w środku zdania o analogiach albo czymś takim, a on jak drapieżny ptak łapie mnie za cycek i traktuje go jak klakson. Po prostu nim trąbi. Piiiip. Stanowczo-zbyt-mocne, dwu-, trzysekundowe PIIIIP. Moja pierwsza myśl, to „Okej, jak oderwać to łapsko od mojego cycka, zanim zostawi trwałe ślady?”. Moja druga myśl, „Boże, nie mogę się doczekać, aż powiem o tym Takumiemu i Pułkownikowi”.

Pułkownik chichotał. A ja gapiłem się na nią, ogłuszony częściowo siłą emanującą z tej drobnej (ale, Boże, jakże kształtnej) dziewczyny, a częściowo gigantycznymi stertami książek, ułożonych wzdłuż ścian. Zbiory jej biblioteczki wypełniały regały, a nawet przelewały się poza nie, tworząc sięgające do pasa stosy książek, które piętrzyły się w różnych miejscach pod ścianami. „Gdyby przewrócił się chociaż jeden z nich”, pomyślałem sobie, „wskutek efektu domina nasza trójka zostałaby pochłonięta przez powódź literatury”.

– Kto to jest ten facet, który nie śmieje się z mojej przekomicznej historii? – zapytała.

– No tak. Alaska, to jest Klucha. Klucha zapamiętuje ostatnie słowa różnych ludzi. Klucha, to jest Alaska, której pierś została użyta jako klakson.

Podeszła do mnie z wyciągniętą ręką, ale w ostatnim momencie błyskawicznie schyliła się i pociągnęła w dół moje szorty.

– To są największe krótkie spodnie w stanie Alabama!

– Lubię workowate spodnie – powiedziałem lekko urażony i podciągnąłem je w górę. Na Florydzie to był ostatni krzyk mody.

– Jak dotąd podczas naszego krótkiego związku, Klucha, widywałem twoje chude nóżki zdecydowanie za często – stwierdził Pułkownik z udawaną powagą. – Alaska, sprzedaj nam parę fajek. – I wtedy, w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób, Pułkownik namówił mnie, abym zapłacił pięć baksów za paczkę Marlboro Light, których nie miałem najmniejszego zamiaru palić. Zaprosił Alaskę, aby się przyłączyła, ale ona powiedziała:

– Muszę poszukać Takumiego i powiedzieć mu o PIIIIP.

Następnie zwróciła się do mnie:

– Widziałeś go?

Nie miałem pojęcia, czy go widziałem, ponieważ nie miałem pojęcia, kto to. Dlatego tylko pokręciłem głową.

– Oki. To do zo za parę minut nad jeziorem. – Pułkownik skinął głową.

(...)

[Przełożyła: Anna Sak]

Zainteresowani? ;)